ZDRADA NA ZAMKU

Cześć!

Cieszę się, że się widzimy, choć nie wiem czy słusznie bo minę mam wyjątkowo nietęgą i znów napastuje mnie myśl, że minęło zbyt dużo czasu.

Zmieniając jednak minusa w plus – przyszedł dobry moment na pierwszy krok w kierunku realizacji obietnicy, którą Ci złożyłem! Przypomnę – chciałbym Ci opowiedzieć o wszystkich koncertach, które uda mi się zobaczyć w tym roku. Powody ku temu są dwa, choć skrajnie różne.

Po pierwsze, ostatnio przepadło w niedostępną otchłań zapomnienia zbyt wiele cudownych mgnień i do teraz nie czuję się z tym najlepiej. Największym poszkodowanym minionych 365 dni był pod tym względem Wojtek Więckowski, którego z tego miejsca, raz jeszcze, szczerze przepraszam i mam nadzieję się zrewanżować!

Po drugie, skupiłem się w ciągu przeszłych kilkunastu miesięcy wyłącznie na pozytywnych czy wręcz zachwycających wydarzeniach. Pisanie było dzięki temu nad wyraz przyjemne, jednak właściwy obraz chyba się zatarł – mógłbyś odnieść wrażenie, że podoba mi się niemal wszystko, co jest przecież bzdurą….

Najgorzej przeżywam te występy, które wzięto zdradą lub podstępem. Lista sabotażystów i renegatów jest ogromna. Waldemar Łysiak pisze we Francuskiej Ścieżce: odkąd znamy historię, ludzie pielgrzymowali do miejsc straceń. Sam wielokrotnie byłem pielgrzymem, który wbrew wszelkiej logice udawał się do miejsc, które swymi murami, bezwzględnie i powoli uśmiercały muzykę.

Te jednak są niczym w porównaniu z prawdziwymi bandytami. Sala, jaka by nie była, ma swoją godność – nigdy nie ukrywa swych zamiarów. Gorzej z ludźmi. Ci nieraz sami bywają nieświadomi własnych intencji i dziarsko z dominującym na twarzy tępym uśmiechem rozbijają w pył każdą próbę dźwiękowego komunikatu, który trwa w takiej sytuacji kompletnie bezsilny, podobnie jak ja.

Wovoka 23-0-2015 CK Zamek Poznań

Od samego początku próbowałem znaleźć sobie właściwe miejsce, przymknąć ucho, udawać, że może nie jest tak źle… wszystko na nic.

Zespół, który wcześniej galopował do celu z prędkością i pewnością wypuszczonej z łuku strzały, tym razem pozostał w kołczanie. Niestety, aby strzała powędrowała we właściwym kierunku nie wystarczy by była prawidłowo wyważona i naostrzona. Jeśli cięciwa nie jest naprężona, a chwyt wystarczająco mocny, strzała będzie bezużyteczna.

I tym razem lepiej byłoby dla Wovoki gdyby nie wychodził na scenę. Walka z wiatrem jest chwalebna, jednak zwycięstwo niemożliwe. Po raz pierwszy gitara Raphaela była przez cały wieczór konsekwentnie nieobecna i boleśnie niewyraźna, czasem zupełnie zresztą znikając. Paweł, choć w świetnej dyspozycji, brzmiał jak zza betonowej ściany, a Organy Oli nieraz nagle, chaotycznie przykrywały całość, momentami nieżyczliwie bucząc i trzeszcząc…

Wzbudziło to we mnie przeświadczenie, że zespołowi odebrano siły i wszystko za moment runie, niczym kołyszący się na wietrze szałas.

Na szczęście podtrzymała tę konstrukcję Mewa! Jako jedyna dostała szansę by stawić właściwy opór siłom wroga, co się jej zresztą udało.

Siła, autentyczność, dzika choreografia, pewność i pewna majestatyczność – długo bym tak mógł. Doskonale się zaprezentowała, żałuję, że tylko ona.

Reszta czekała cierpliwie na sygnał, ale on tego dnia nie nadszedł.

Nic to. Okazja do zemsty już niedługo – widzimy się w marcu!

Cześć!

Dodaj komentarz