SZERYFIE, CZAS ODEJŚĆ…

Cześć!

Dziś, jak rzadko kiedy, czuję delikatny, nieprzyjemny i trochę szorstki ciężar.
Przyszedł czas na rozliczenie się z trzema wydarzeniami, które mają jeden wspólny mianownik – otóż każde z nich… nie było wolne od dość poważnych wad.

Trochę mi głupio i niezręcznie pisać takie rzeczy, ale cóż mogę poradzić?
Hazard ma to do siebie, że czasem trzeba przegrać, a ponieważ milczenie wydaje mi się w takiej sytuacji zachowaniem niegodnym mężczyzny – zaczynamy!

Alligator Blues Band 11-02-2015 Alligator, Poznań

Muzyków zgromadzonych wokół Alligatora znam już prawie dekadę. Nie jest to właściwy moment na dalekie podróże w przeszłość, więc napiszę tylko, że niejednokrotnie pod innymi szyldami pokazali mi tak wiele, że na zawsze będę ich dłużnikiem.

Tym bardziej poczułem lekkie ożywienie, gdy zdałem sobie sprawę, że po ponad rocznej przerwie mam szansę dziarsko wkroczyć w te rejony raz jeszcze. I mimo wszystko nie mogę napisać żebym się zawiódł, raczej wychodząc z klubu wziąłem ze sobą silne wewnętrzne przekonanie, że tkwiący w tej muzyce potencjał nie został w pełni wykorzystany.

Po pierwsze, ostatecznie przekonałem się, że ten klub nie jest muzyce szczególnie przyjazny – krokodyle ściany znowu pokazały, że ostrzejsza odmiana bluesa musi się liczyć z czekającymi na nią pokerowymi fortelami, a tego wieczoru przy stole zabrakło wytrawnego dyplomaty. Gitara Jasia Siemienasa niekiedy znikała, a bębny – do czego jeszcze wrócę – chwilami wymykały się spod kontroli przykrywając nieprzyjemnie całość.

Po drugie, spontaniczny i improwizatorski charakter występu miał dwubiegunowe konsekwencje.
Nastrój w zespole dzięki niemu był znakomity, ale pewnej unifikacji wykonawczej odrobinę brakowało.
Każdy utwór wydał mi się bardziej serią odrębnych wypowiedzi niż jednym pewnym komunikatem.

To wszystko jednak szczegóły. Tak naprawdę to ja zwyczajnie… nie cierpię gry Darka Nowickiego.
Jego ciężkie, osadzające, toporne i pozbawione finezji granie w połączeniu z niemal metalowym brzmieniem bębnów pasuje mi do bluesa jak przysłowiowa pięść do nosa.

Jakże przydałby się lekki, galopujący i dynamiczny perkusista!
Mam nieodparte wrażenie, że przy takiej zmianie, niektóre instrumentalne odjazdy wprowadziłyby zespół na nieznane dotąd terytoria, a chwilami aż się o to prosiło!

Na tym na szczęście lista defektów się kończy – mimo tej listy utyskiwań miało miejsce sporo elektryzujących chwil.
Królem był wspomniany wcześniej Jasiu Siemienas i jego 30 letni Ibanez. Gitara brzmiała tak jak zawsze wyobrażałem sobie archetyp bluesowej dźwięczności. Brud, ciemna ale wyraźna barwa i te cudne sprzęgi, które w kontakcie ze slajdem przenosiły mnie w inny, daleki i chyba już miniony świat.

Zaskoczył też Robert w roli basisty. Wypadł zadziornie i zaczepnie!
Gdzieś tam przemykały mi skojarzenia z charakterem instrumentu Józefa Skrzeka w latach siedemdziesiątych.

Pozostał Leszek, który jak zawsze z wielkim zaangażowaniem zrobił swoje i przebijał się najwyraźniej ze wszystkich.
Plusów było więc niemało i myślę teraz, że wystarczająco przysłoniły minusy. Nie zdążyłem się po tej przygodzie dobrze wyspać, a już przyszedł czas na…

KNŻ + Strefa zagrożenia hałasem 13-02-2015 CK Zamek, Poznań

Czyli jeden z niewielu koncertów, na który namówiła mnie Żona.
I w sumie słusznie – chciałbym żeby każda grupa żegnała się w takim stylu.

Zaprezentowali się świetnie – 2 godzinny, bezkompromisowy występ na bardzo wysokim poziomie.
Nagłośnienie, spod sceny, pozostawiało trochę do życzenia (bolał niemal całkowity brak bębnów i nieco nieselektywne gitary), ale ułożenie wystarczyło by cieszyć się muzyką. Genialnie wypadł bas – czasem ciepły, chowający się e tło i budujący nastrój, a czasem grzmiący i dosadny niczym rytm kroku armii niemieckiej w 40 roku!

Nie pierwszy raz przy ich okazji, mocno przeżyłem warstwę liryczną. Dobrze się czułem, mogąc wesprzeć takie słowa kupnem biletu.
Tata Dilera, Artyści, Świadomość, Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej, Plamy na słońcu – wciąż podobne przemyślenia we mnie siedzą.
Były mgnienia, kiedy przechodziły mnie ciarki.

Ucieszyła mnie wielce dobra mentalna forma Kazika, która wprost odbiła się na wzmożonym kontakcie z publiką, oraz wykonawcza dyspozycja Litzy.
Jest w tej chwili nie do zatrzymania. WSZYSTKO co grał było trafione i diabelnie efektowne. Nigdy też tak bardzo nie przypominał… Jamesa Hetfielda!
Podobne grymasy na twarzy, choreografia – ciekawy i trochę zabawny widok.

ALE

Wszystko to odebrałem w jakichś 60%.

Przed podjęciem decyzji o nabyciu biletu zapomniałem o jednym, acz jak się okazało istotnym, szczególe…
Znakomita większość zgromadzonych na sali nie przychodzi przecież słuchać muzyki!
Kawał energii poświęciłem walce o życie. Mniej lub bardziej trzeźwa, BANDA KRETYNÓW przyszła odreagować codzienny stres na przemian pchając się i drąc, w efekcie rozpraszając skutecznie moją uwagę.

Królami pozostali jednak blisko 100 kilogramowi Panowie w okolicach 40, którzy nagle postanowili sobie „popływać”.
Każdemu z nich przed wejściem na salę chętnie zaserwowałbym kopa w głowę, z pytaniem czy nadal mają zamiar realizować swój pomysł.

Ponieważ nigdy takich fantazji nie zrozumiem, odpuszczam do odwołania koncerty co bardziej znanych grup.
A że nagłośnienie dalej od sceny było koszmarne – nie czekałem na koniec.

Adam Gołębiewski / Sharif Shenoui 18-02-2015 Dragon, Poznań

Tu już zaręczam – będzie bardzo krótko. Awangarda ma dla mnie sens, gdy dominuje odczucie, że wewnętrzna energia zaraz rozsadzi muzyków.
Kiedy chaos dochodzi do tych niebezpiecznych granic i pojawia się myśl, że lada chwila wszystko może wyrwać się spod kontroli i podążyć w nieznane. Niestety tym razem przez 55 minut nie ruszyłem się ani na milimetr, wciąż sprawdzając zegarek.

Ostatnio drogo wyceniam swój czas i przykro mi, że aż tyle go straciłem. Tego dnia w Dragonie nie wydarzyło się dla mnie NIC. Żadna partIa nie wywołała we mnie grama emocji. Było to o tyle dziwne, że fragment promujący aż kipiał od energii…

No cóż – hazard.

Cześć!

3 komentarze Dodaj własny

  1. Pluton pisze:

    Hazard uzależnia, więc ostrożnie Panie Recenzencie 😉 bo odwyk bywa bolesny, ale niekiedy konieczny..

    A Kazik w roli Hetfielda to nie głosowo, nie energią, tylko po prostu równie zbolała gęba?

    Coraz więcej negatywnych recenzji na stronie, ale to dobrze. Zyskujesz na wiarygodności 😉 dobrze się czyta, dziękI!

  2. wmig pisze:

    Nie nie, to nie Kazik a Litza!
    Albo dwuznacznie napisałem, alboś nie doczytał.
    Oto dowód: http://blazejgrochulski.tumblr.com/post/111804152546/kazik-na-zywo

    I to ja dziękuję za komentarz! 😀

  3. Pluton pisze:

    Jest odrobinę dwuznacznie, ale chyba bardziej to ja nie doczytałem! A zdjęcia potwierdzają! 😉

Dodaj komentarz